Karolina Żyniewicz O życiach potrzebnych i niekoniecznych

Koncepcja wystawy Życie ludzi wydaje się być bardzo antropocentryczna, co przeczy nieco założeniom współczesnej humanistyki i sztuki. Nie ulega jednak wątpliwości, iż wykroczenie poza tę perspektywę jest dużym wyzwaniem. Wciąż wpadamy w stare schematy i pułapkę ludzkiego ego.

Od kilku lat funkcjonuję w przestrzeni profesjonalnych laboratoriów biologicznych, zatem w świecie post-natury pełnym nieludzkich aktorów (pochodzenia ludzkiego lub nie). Kwestia relacji z nim jest jednym z głównych punktów mojego zainteresowania artystycznego i badawczego. Pomysł projektu Ad Mortem Defaecatum – Unnecessary Life wziął się właściwie z anegdoty. Mój partner w projektach, biotechnolog dr Jakub Piątkowski wspomniał niedawno, że w każdym laboratorium są lodówki pełne niepotrzebnych szczepów bakterii czy drożdży, które ktoś „stworzył”, ale ich nie „użył”, a że rzadko ktoś robi w lodówkach generalny porządek, zalegają całymi latami. Kiedy zapytałam, co się dzieje z tym unnecessary life, powiedział żartując: a zalegają ad mortem defaecatum (co znaczy w najprostszym rozumieniu: do u... śmierci). Poza tym, że od razu zobaczyłam w tym tytuł projektu, pomyślałam o tych próbkach jako o junk life (od junk DNA1), czyli o czymś co zalega, może zostać kiedyś użyte lub stać się odpadem. Przyszło mi do głowy, żeby wszystkim tym zawieszonym w laboratoryjnej próżni bytom liminalnym2 dać szansę życia choćby przez chwilę - nie bycia użytym, lecz życia dla samego życia. Mogłabym przecież je rozmrozić i hodować, przynajmniej przez jakiś czas, dokumentując to życie i zbierając jego fizyczne dowody. 

Laboratoryjna rzeczywistość stanowi sieć relacji pomiędzy ludzkimi i nieludzkimi aktorami. To myślenie stało się podstawą zaproponowanej przez Bruno Latoura teorii ANT (Actor Network Theory3). W jej myśl tworzenie wiedzy oraz rzeczywistości społecznej opiera się o współistnienie i współaktywność różnych aktantów. Aktant to aktor w akcji, wywołujący akcję innych aktorów. Przyjęty skrót ANT w tłumaczeniu na język angielski oznacza mrówkę, co w ciekawy sposób odnosi się do owadzich systemów społecznych. Owady można zastępować innymi aktorami post-naturalnego spektaklu. Trzeba tylko ich dostrzec. Prawdziwe ich dostrzeżenie wydaje się być pierwszym krokiem ku odstąpieniu od dominacji ludzkiego ,,ja’’. Jak sugeruje Donna Haraway, to ,,ja’’ należy zastąpić przez ,,my’’4 .

Celem tego tekstu (jak i prezentowanego projektu) nie jest napisanie kolejnej naukowej rozprawy na temat Antropocenu i niszczącej roli człowieka, choć pozycja Homo sapiens względem innych żywych organizmów będzie w tym zapisie dość czytelna. Postanowiłam, że będzie to głównie transkrypcja dwóch kluczowych dla projektu rozmów. Komentarz, silnie naznaczony obecnym we współczesnej humanistyce dyskursem, mógłby ograniczyć pole interpretacji i eksploracji. 

Mimo tego, że współpracuję z Jakubem Piątkowskim od kilku lat, nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji porozmawiać szczegółowo o organizmach, które są przedmiotem (ale też niejako podmiotem) naszych działań. Produkcja wiedzy wymaga dość specyficznego podejścia do organizmów żywych. Relacja pomiędzy biologami i organizmami, które są obiektami ich badań odzwierciedla w pewien sposób ogólną pozycję człowieka w przyrodzie. Przeprowadzone przeze mnie wywiady z Jakubem oraz z panem Waldemarem Żyłą - entomologiem pracującym w Muzeum Górnośląskim, pełne są zaskakujących elementów, również jeśli chodzi o język. 


Rozmowa z Jakubem Piątkowskim – Instytut Genetyki i Biotechnologii

21.08.2020


Karolina Żyniewicz: Porozmawiajmy o organizmach - waham się czy można tak powiedzieć -używanych w tym laboratorium.

Jakub Piątkowski: Jako na obiektach badawczych pracujemy zarówno na drożdżach piekarniczych Sacharomycescerevisiae, jak i na drożdżach Candida albicans. Używamy ich do badania wyrażania genów w mitochondriach. Oprócz tego pracujemy w Instytucie na komórkach ludzkich, grzybach Aspergillus, a także na rzodkiewnikach, i tutaj też dotyczy to badania mitochondriów, regulacji ekspresji genów, przeważnie na poziomie transkryptów RNA, nie tylko na poziomie mitochondriów, ale też w jądrze. Poza tym, już nie jako organizmy modelowe, wykorzystujemy bakterie, głównie Eschericha coli, które służą nam nie tyle jako obiekt badań, co jako narzędzie do namnażania cząsteczek DNA, do klonowania, czyli przenoszenia cząsteczek DNA pomiędzy konstruktami, a także do produkcji białek, które potem z bakterii izolujemy i badamy w systemach in vitro.

: Jeżeli chodzi o drożdże, bo na nich i bakteriach chciałabym się skupić, dlaczego akurat te szczepy drożdży i ta bakteria?

JP: W przypadku drożdży jest kilka powodów. Jest to organizm modelowy dla szerszej grupy organizmów eukariotycznych. Wynika to stąd, że po pierwsze, drożdże są łatwe w hodowli, szybko się rozmnażają. Są liczne i dobrze opracowane metody manipulacji genetycznych w drożdżach. Co więcej, w przypadku naszej dziedziny, czyli genetyki mitochondriów, drożdże są o tyle użytecznym modelem, że są w stanie żyć i funkcjonować bez działającego łańcucha oddechowego w mitochondriach. Dróżdż S. cerevisiae może stracić część, a nawet całość swojego genomu mitochondrialnego i nadal można go hodować na szalkach, nadal rośnie. Pomimo tego, że nie jest w stanie oddychać tlenowo, może pozyskiwać energię na drodze fermentacji. W związku z tym można np. uszkodzić jakiś element genetyczny odpowiedzialny za funkcjonowanie łańcucha oddechowego i dalej obserwować, co dzieje się z drożdżem, jakie ścieżki przestają działać, za co konkretnie ten dany gen odpowiada. Możemy to robić dzięki temu, że drożdż nadal żyje.

: Czyli możemy powiedzieć, że drożdże wyjątkowo dobrze znoszą modyfikacje?

JP: U drożdży istnieje również coś takiego jak mutacje letalne, które powodują śmierć komórki, ale sam fakt, że przestają działać mitochondria nie jest równoznaczny z uśmierceniem komórki. Fakt, że drożdże przestały oddychać, można bardzo łatwo sprawdzić, zmieniając po prostu źródło węgla. Drożdże z dobrze funkcjonującymi mitochondriami mogą rosnąć na glicerolu, podczas gdy drożdże, które straciły łańcuch oddechowy, nie mogą rosnąć na glicerolu lub etanolu, ale na glukozie, którą można fermentować, już tak. W ten sposób, metodami mikrobiologicznymi, można stwierdzić, że zaszła określona zmiana fenotypu.

: Czyli przeprowadzana jest modyfikacja na poziomie genetycznym, która prowadzi do określonych zmian fenotypowych, a z kolei zmiany w fenotypie dowodzą, jaka zmiana genetyczna je poprzedziła?

JP: Stwierdzenie utraty zdolności oddechowych to jest dopiero pierwszy wynik. Badając kolejne aspekty tego, co zadziało się na poziomie molekularnym, zawężamy pole możliwych przyczyn, dlaczego akurat ten gen spowodował taką zmianę w fenotypie.

: Nadal pozostaje pytanie czemu spośród tylu możliwych typów drożdży, wybierane są akurat S. cerevisiae i C. albicans?

JP: Jeśli chodzi o S. cerevisiae, po prostu historycznie był to pierwszy gatunek drożdży, który został dość gruntownie przebadany. W związku z tym ilość zmiennych i niewiadomych jest mniejsza. To jest organizm modelowy dla organizmów eukariotycznych w ogóle. Przy czym trzeba podkreślić, że to, że dany organizm jest organizmem modelowym niekoniecznie oznacza, że jest on najbardziej reprezentatywny dla grupy, którą się bada. Coś za coś. To, co czyni dany organizm łatwym do badania, jednocześnie czyni go nietypowym dla grupy, którą ma modelować. To jest paradoks.

: To jest bardzo ciekawe i zaskakujące, bo wydawałoby się, że dany mechanizm badany u drożdży jest jednocześnie reprezentatywny dla wszystkich drożdży/organizmów eukariotycznych.

JP: Nie zawsze, ale niekiedy tak jest. Zresztą nawet gen ludzki jest w stanie zastąpić funkcjonalny gen w drożdżu. W pewnym sensie fundamentalne mechanizmy molekularne są na tyle mocno zachowane, że można powiedzieć, iż dróżdż jest dobrym organizmem modelowym dla człowieka. Zresztą Candidę albicans badamy ze względu na to, że jej łańcuch oddechowy przypomina ludzki. Jest ona modelem trudniejszym w obsłudze, ale też niejako bliższym człowiekowi. Kompleks pierwszy jest obecny w Candidzie, a w drożdżach piekarniczych nie. Osobną kwestią jest to, że Candida jest gatunkiem o znaczeniu medycznym, w związku z infekcjami szpitalnymi. Badanie jej, nawet jeśli są to badania podstawowe, może przyczynić się do opracowania terapii. Jednak to byłoby odkrycie „przy okazji”. Nie można tego wykluczyć, ale też nie można obiecać, że akurat nasze badania przyczynią się do tego.

: Skąd właściwie pochodzą szczepy laboratoryjne? Słyszałam, że te, które nazywa się w labie szczepami dzikimi, nie są wcale tymi samymi szczepami, które występują naturalnie w przyrodzie.

JP: To prawda, dzikie szczepy laboratoryjne już zawierają w sobie pewne modyfikacje, które ułatwiają nam pracę na nich. Np. niektóre geny są dezaktywowane, dzięki czemu możemy dokonywać pewnych modyfikacji. Przykładowo, one nie wyrosną nam na pożywce, o ile nie wprowadzimy im konstruktu, który przywróci im zdolność wytwarzania jakiejś niezbędnej substancji. To po prostu ułatwia nam pracę na tych organizmach. Wiąże się to też z tym, że taki szczep laboratoryjny nie przetrwałby raczej konkurencji ze swoimi dzikimi kuzynami występującymi w przyrodzie. Dotyczy to zarówno drożdży, jak i bakterii. Robiono np. eksperymenty z dziką i laboratoryjną E.coli. W przypadku Candidy to jest przy okazji kwestia bezpieczeństwa, szczepy z mutacjami pokarmowymi tracą właściwości infekujące, co bardzo podnosi nam psychiczny komfort pracy.

: Rozumiem, że szczepy laboratoryjne są kupowane?

JP: Tak, są albo kupowane, albo podróżują drogą pantoflową pomiędzy labami. Naukowcy je sobie udostępniają w ramach współpracy.

: Jeśli szczepy laboratoryjne są już na wstępie zmodyfikowane, to czy można zakładać, że wiedza dzięki nim zdobyta przekłada się na cały gatunek? Pewnie dokonywane w labie zmiany przebiegałyby inaczej w szczepach faktycznie dzikich.

JP: W pewnym stopniu tak, jednak jeśli chodzi o te najbardziej fundamentalne procesy molekularne, to raczej nie ma tu wpływu, nazwijmy to jakościowego. Większość różnic ma ilościowy wpływ na tzw. fitness, czyli dostosowanie do życia w środowisku. Oczywiście niektóre z mutacji standardowo obecnych w szczepach laboratoryjnych mogą mieć jakościowy wpływ na niektóre szlaki metaboliczne i niektóre ścieżki genetyczne, jednak mamy już przebadane, jaki to może być wpływ.

: Czy to, że Candida jest organizmem modelowym, może się przekładać na możliwości jej zwalczania? Czy dałoby się wyeliminować właściwości infekcyjne w tej prawdziwie dzikiej Candidzie?

JP: Nie wiem czy dobrze rozumiem pytanie, czy chodzi ci o to, żeby dziką Candidę zastąpić szczepem GMO? Obawiam się, że opór opinii publicznej mógłby być spory.

: No tak, mimo potencjalnych korzyści.

JP: Takie rzeczy próbuje się już eksperymentalnie robić z komarami, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się malarii. Skoro mamy chorobę, która zabija powiedzmy 600 tys. osób rocznie, a i tak opory wobec użycia GMO są duże, to nie sądzę, żeby w przypadku Candidy, która nie zbiera tak krwawego żniwa, udało się coś takiego przeprowadzić. Poza tym, musielibyśmy mieć szczep, który z jednej strony nie infekuje człowieka, z drugiej zaś jest w stanie konkurować ze swoimi dzikimi kuzynami. Trzeba byłoby opracować taki sposób wprowadzenia szczepu GMO do środowiska, żeby był w stanie wyeliminować tego dzikiego kuzyna.

: Tutaj pojawia się kwestia obostrzeń, które dotyczą organizmów modelowych, bo one nie mogą wydostawać się poza laboratorium. Wynika to głównie z obaw, że ten zmodyfikowany organizm będzie się zachowywał poza labem w niekontrolowany sposób.

JP: Takie są przepisy i należy ich przestrzegać, jednak wiedząc to, co już wiemy o możliwościach przetrwania organizmów laboratoryjnych poza labem, należy uznać, że jednak wszelkie te obostrzenia są na wyrost. To, co tworzy natura doborem naturalnym jest dużo groźniejsze od materiałów laboratoryjnych.

: To jest bardzo istotna różnica, z której niewiele osób zdaje sobie sprawę.

JP: Do laboratorium trafiają czasami izolaty środowiskowe, jednak zwykle nie prowadzimy na nich eksperymentów, idą do sekwencjonowania. Nie są one modelem/układem badawczym, są obiektem obserwacji. Przy czym obserwacja powinna być tu wzięta w cudzysłów, gdyż przeważnie polega na sekwencjonowaniu materiału genetycznego wyizolowanego z tych próbek.

: Pojawia się jeszcze kwestia bakterii, które są jedynie narzędziem, nie mają roli badawczej.

JP: Tak, one są jedynie narzędziem, podobnie jak enzymy i odczynniki.

: Jednak enzymy i odczynniki są syntetyczne.

JP: Bakterie są ożywionymi mini fabrykami, powielaczami.

: Czy one też są kupowane w jakiejś konkretnej formie i kondycji?

JP: …albo są pożyczane między labami. Jeśli chodzi o zastosowanie w konkretnych typach klonowania czy ekspresji, bardzo często, a nawet przeważnie, są stosowane szczepy komercyjne. Wybiera się szczep z katalogu, zamawia się go i otrzymuje zamrożoną próbkę. Potem można go sobie oczywiście rozmnożyć, naprodukować…

: Ale to jest cały czas E .coli? Dlaczego to nie są inne szczepy?

JP: E. coli była jedną z najwcześniej przebadanych bakterii. Ponownie jest to bakteria modelowa, choć nietypowa. Większość organizmów ma specyficzne wymogi życiowe, których nie jesteśmy jeszcze w stanie spełnić w laboratorium, czyli szczepów występujących w środowisku nie jesteśmy w stanie hodować laboratoryjnie. E. coli bardzo dobrze rośnie w warunkach laboratoryjnych, co z jednej strony czyni ją nietypową, z drugiej zaś bardzo wygodną do pracy. Przy czym nie jest to jedyny gatunek używany jako narzędzie, chociażby Agrobacterium jest używane do wprowadzania materiału genetycznego do roślin. Jednak to jest, powiedzmy to sobie, bardzo wyspecjalizowane użycie, podczas gdy E.coli jest używana zarówno do namnażania DNA, jak i do namnażania białek. Namnażanie białek jest taką dziedziną, która czasami wymaga użycia innych gatunków bakterii. W przypadku białek, które trudno jest wyrazić w E.coli, wykorzystuje się np. bakterie zimnolubne.

: Jednak są też takie obszary biologii, dla których E.coli jest organizmem modelowym.

JP: Jak najbardziej, po prostu genetyka bakterii. Z kolei dla nas genetyka bakterii nie jest tematem badawczym, jest narzędziem.

: Co dzieje się z bakteriami i drożdżami, kiedy spełnią już swoją rolę? Są utylizowane?

JP: Z drożdżami nie zawsze tak jest. Zawsze istnieje możliwość, że ktoś wpadnie na pomysł, jak je jeszcze wykorzystać. Dlatego różne szczepy drożdżowe, otrzymane podczas badań, przechowujemy w ciekłym azocie -80°C, żeby potem ewentualnie do nich wrócić.

: Czyli to wszystko są szczepy, które uległy jakiejś modyfikacji i mogą się jeszcze przydać do innego tematu badawczego?

JP: Lub tego samego, właściwie przeważnie tego samego. W przypadku bakterii jest zresztą podobnie, służą np. jako rezerwuar danego plazmidu. Plazmidy przechowujemy w temperaturze -20°C, jednak za dużo stabilniejsze źródło tego plazmidu uchodzą bakterie nim stransformowane.

: Czyli to jest jedynie kwestia ludzkiej decyzji, który szczep należy zachować, a którego można się pozbyć? Jakie są kryteria selekcji?

JP: Uznaniowe. Generalnie dobra praktyka laboratoryjna jest taka, że jeśli uzyskanie danego szczepu wymagało pewnego nakładu środków i czasu, należy ten szczep zabezpieczyć, żeby za jakiś czas znowu nie marnować odczynników, enzymów, roboczogodzin. Poza tym, gdyby były jakieś wątpliwości co do wyników, które wcześniej uzyskano, można do danego szczepu wrócić i to zweryfikować. To działa na podobnej zasadzie jak prowadzenie notatek i zapisków metodologicznych. Nie może być tak, że ktoś uzyskał wynik i mamy mu wierzyć na słowo. Zabezpieczenie szczepów jest też formą dokumentacji.

: No właśnie, jak to możliwe, że organizm przechowywany w bardzo niskiej temperaturze, może po odmrożeniu wrócić do funkcjonowania?

JP: Komórki mikroorganizmów są generalnie bardziej wytrzymałe niż komórki organizmów wielokomórkowych (choć komórki ludzkie też się mrozi). Używamy specjalnych krioprotektantów, które zapobiegają tworzeniu się kryształków lodu w procesie mrożenia. Właśnie owe kryształki uszkadzają w znacznym stopniu strukturę komórki. Oczywiście pewne uszkodzenia powstają, ale nie na taką skalę, by komórka nie była w stanie ich naprawić.

: Czyli to jest coś, co komórka odbiera jako stan kryzysu, ale jest sobie w stanie z tym kryzysem poradzić?

JP: Trzeba też pamiętać, że zwykle mrozimy miliony komórek, czasami miliardy, więc możemy sobie pozwolić na to, żeby część z nich tego procesu nie przeżyła. Kiedy odzyskujemy bank, wystarczy tak naprawdę kilka komórek.

: Co się robi z hodowlami na szalkach po uzyskaniu wyniku, albo z tymi, na których wyrosły żywe artefakty? 

JP: Materiał genetyczny utylizuje się w autoklawie, który wytwarza dużą temperaturę i ciśnienie.

: Czy ktoś kiedykolwiek próbował policzyć, ile szczepów rocznie jest modyfikowanych, a ile wyrzucanych? 

JP: To może być pomysł na jakiś kolejny projekt, ale ja nie kojarzę, żeby ktokolwiek to zrobił. W przypadku bardzo sumiennej osoby, która wszystko starannie notuje i prowadzi tabelę przechowywanych szczepów, może dałoby się to oszacować.

: Praca laboratoryjna przebiega wg protokołów, jednak czasami, mimo poprawnego wykonania procedury, coś idzie nie tak. Co najczęściej powoduje, że eksperyment się nie udaje?

JP: Za słaba wydajność transformacji, za słaba wydajność reakcji klonowania, w przypadku ekspresji białek, białko może okazać się toksyczne dla bakterii albo bakteria jako system wyrażania jest niekompatybilna z tym białkiem pod tym względem, że ono źle się fałduje, w efekcie tworzą się ciałka inkluzyjne i białko po zwirowaniu wytrąca nam się w osadzie.

: Co to znaczy, że coś się wyraża w bakterii?

JP: Wprowadzamy do bakterii gen kodujący jakieś białko, które chcemy potem badać, a bakterię wykorzystujemy jako fabrykę do produkcji tego białka. Gen to jest po prostu przepis na to białko, ale sam gen nie jest białkiem, tak samo jak książka kucharska nie jest sernikiem. Bakteria musi wg tego przepisu zsyntetyzować to białko. Mówiąc w skrócie, ekspresja to po prostu proces tworzenia produktu opisanego sekwencją genu. Ten proces jest dwuetapowy. Najpierw w oparciu o gen powstaje transkrypt, czyli RNA, potem to RNA służy jako matryca do syntezy białka.

: Skąd wiadomo, że określona zmiana fenotypu jest rezultatem wykonanej modyfikacji, a nie jakiejś przypadkowej mutacji?

JP: Zazwyczaj robimy kontrolę, czyli szczep, do którego wprowadzamy pusty plazmid, jest on odpowiednikiem plazmidu z danym genem. Zwykle robi się nawet dwie kontrole, jedna z nich to szczep niezmodyfikowany, a druga to szczep z pustym konstruktem. Robimy kontrole, robimy powtórzenia, robimy też coś takiego, że w sytuacji, gdy dokonujemy dysrupcji, czyli deaktywacji danego genu, mamy kontrolę ze szczepem, do którego gen został wprowadzony ponownie. To się nazywa rekonstytucja.

: Co daje wprowadzenie pustego plazmidu?

JP: Jest to kontrola na sam efekt, który może wywoływać plazmid. Taka zmiana wywołana samym plazmidem jest mało prawdopodobna, ale trzeba kontrolować wszystkie możliwe zmienne.

: Czy istnieje jakaś kolekcja szczepów laboratoryjnych, podobna do zbiorów entomologicznych?

JP: Są takie kolekcje, np. Euroscarf, europejska baza szczepów drożdżowych, z których usunięto różne geny5. Można do nich napisać i poprosić o przesłanie danego szczepu.

: Masz na myśli fizycznie szczep, nie sekwencje?

JP: Tak, chodzi o zamrożony szczep.


Kwerenda w Muzeum Górnośląskim, rozmowa z p. Waldemarem Żyłą (fragmenty)

14.08.2020


Waldemar Żyła: Wszystko, co się tutaj znajduje podlega wypożyczeniom, oczywiście zgodnie z wszelkimi procedurami.

(…)

Cześć zbiorów jest uporządkowana systematycznie, cześć jest przyporządkowana do krajów, część trzymana jest w tzw. gablotach roboczych.

Karolina Żyniewicz: Czy one są prezentowane w takim układzie, w jakim są umieszczone w gablocie?

: Systemy są różne. Zbiory są w ten sposób przechowywane, by były logicznie poukładane i łatwo dostępne. Rzadko się zdarza, by ktoś najpierw układał samce a potem samice. Jeśli chodzi o płeć, jest to najczęściej pomieszane. Natomiast jest poukładane gatunkami.

: Czyli w jednej gablocie przechowuje się ten sam gatunek? 

: Tak, to wszystko jest jeden gatunek, jest metryka.

: Jeśli to wszystko jest ten sam gatunek, to czemu musi być przechowywany w multiplikacji? Czy poszczególne okazy różnią się czymś od siebie, czy zupełnie nie? Czy jest ich więcej tak na wszelki wypadek?

: Nie, chodzi o to, że kiedy gromadzi się materiał biologiczny, nie jesteśmy w stanie go ocenić, póki go nie weźmiemy do analizy, np. pod binokular. Bez specjalistycznego sprzętu nie jesteśmy go w stanie opracować naukowo. Muszą być panie świadome różnic morfologicznych w budowie. Często jest to budowa aparatu genitalnego. Kiedy pozyskujemy okaz, nawet specjalista może nie być w stanie określić, do jakiego gatunku należy.

(…)

Na przykład wiemy, że w Europie znanych jest 15 gatunków, w naszych zbiorach mamy 7. Wtedy zostawiamy na ten gatunek miejsce na tacce, bo pewnie w przyszłości ten materiał zostanie uzupełniony. Na każdej tacce jest inny gatunek (…)

(…)

Wracając do pytania, po co wy tyle tego zabijacie? Nie moglibyście złapać 2, 3 osobniki? Z całym szacunkiem, to są pytania często zadawane przez laików. Tu widzimy akurat gatunki duże (gablota z osami), ale są ludzie, którzy łapią korniki. To, że złapał kornika to on wie, pytanie jednak którego? To nie jest takie oczywiste. Są też owady mniejsze od korników sześciokrotnie, np. Ptiliidae. To są takie malutkie chrząszcze, na łebku od szpilki można by ich posadzić cztery. Są specjaliści, którzy się nimi zajmują i robi się z nich np. totalne preparaty.

: Co to znaczy totalne preparaty?

: Oznacza to, że rozbiera się owada na elementy pierwsze, osobno tułów, osobno głowa, osobno aparat kopulacyjny, osobno skrzydełka. To wszystko jest tak małe, że musi być przyklejone na szkiełka mikroskopowe.

: A nie robi się tego z wszystkimi innymi owadami?

: Nie, nie ma takiej potrzeby (…)

(…)

Aparaty kopulacyjne u samców tworzą często tzw. bloki genitalne, które są dość łatwe do wyekstrahowania. U niektórych owadów trzeba odciąć kawałek odwłoka i wygotować w odpowiednich płynach. Potem należy to wysycić pigmentem, żeby cechy się ujawniły.

(…)

Podobnie jest, kiedy łapie się mrówki. Są one tak zmienne, że pozyskuje się kilka do kilkunastu osobników z jednego gniazda.

Jest coś takiego, co nazywa się zmiennością u owadów. Nawet w ramach gatunku nie są wszystkie takie same.

(…)

Używa się różnego rodzaju przyrządów do połowu, np. samołówki ze środkiem usypiającym. Cokolwiek tam wpada już tam zostaje, to jest droga w jedną stronę. Pozyskany tak materiał wykorzystywany jest prawie w całości.

(…)

Metody się zmieniły. Kiedyś trzeba było cały okaz przemielić, a teraz wystarczy fragment, np. nóżka, by wyizolować DNA i je namnożyć.

: A co znajduje się w opisach okazów?

: Zawsze są dwie kartki, a właściwie u nas trzy. Pierwsza z nich (legislacyjna) zawiera: kraj pochodzenia, dokładne miejsce, współrzędne geograficzne lub kod UTM, datę połowu, metodę połowu, informację o środowisku (łąka, las, etc.), nazwisko tego, kto złapał. Druga metryczka dotyczy lokalizacji okazu w zbiorach: USMB – akronim muzeum, numer katalogu wpisu, indywidualny nr okazu. Trzecia metryczka to metryczka determinacyjna, która zawiera nazwę łacińską owada, nazwisko osoby, która okaz oznaczyła i datę oznaczenia.

: Domyślam się, że nad zbiorami pracuje bardzo wielu entomologów?

: ….i profesjonalistów i amatorów-pasjonatów. Mamy umowy podpisane z placówkami w Polsce i za granicą, m.in. z MiIZ w Warszawie. Przy muzeum działa Śląskie Towarzystwo Entomologiczne, gromadzące ludzi, którzy zajmują się tym hobbystycznie.

: Czy osoby, które przynoszą coś do zbiorów wiedzą, co przynoszą?

: Często nie wiedzą, a czasami i oni wiedzą i my wiemy. 

: A czy oni sami również preparują owady?

: Tak, wszystko robią sami, sprzęt jest powszechnie dostępny. Oczywiście informujemy ich o gatunkach chronionych, zakazie handlu. Mając tak licznych i rozproszonych współpracowników możemy monitorować, co się dzieje.

: Czy może być tak, że okaz jest tak źle spreparowany, że nie nadaje się do niczego?

: Może być źle spreparowany, ale możemy go repreparować, nawilżyć, rozprostować. No chyba, że okaz jest zniszczony, bo ktoś użył niewłaściwej metody. Trzeba na tyle dobrze znać grupę, by użyć właściwej metody, np. pająki powinny być zanurzone w płynie konserwującym, a nie suszone. Mszyc lepiej na nic nie przyklejać, robi się albo totalne preparaty albo topi się je w całości w płynach konserwujących.

: Co jest w składzie takiego płynu?

: To zależy od tego, jaką grupę się konserwuje. Są to zwykle mieszanki alkoholu z glikolem i jakimś dodatkiem. Z reguły są one tak przygotowywane, by okaz z nich wyjęty pozostawał elastyczny. Nie używa się formaliny, ponieważ powoduje ścinanie się białek, po wyjęciu owada mamy wtedy duży problem by go spreparować.

(…)

Materiał dowodowy jest niezwykle ważny. My analizujemy okaz na podstawie aktualnej wiedzy, ale minie n lat i ktoś może chcieć dokonać weryfikacji. Często powątpiewa się w pewne dane. Jeśli publikuję tego typu dane, muszę mieć wiedzę i dowód, dowód to mam.

: Na ile to, że otwiera się gabloty szkodzi zbiorom? 

: Nie szkodzi. To są specjalne gabloty, które mają tak wyfrezowane listwy, by nie dostały się do środka szkodniki i kurz.

: Czy jest jakaś specjalna firma/osoba produkująca te gabloty? 

: Tak, to są standardy, wszystko można kupić.

: A co z tymi tekturowymi tackami?

: Mamy ich trzy różne rozmiary, czwórki, ósemki i szesnastki, żeby przepinać owady jedynie w obrębie tacki. Zależy nam na czasie. Życie biegnie szybko, a przepinanie okazów to jest praca dla hobbystów. Często wykorzystujemy współpracę ze studentami (…)

(…) 

W terenie nie ma czasu na analizy. Pakuje się do słoików wszystko…

(…)

To są zbiory z Gruzji, jeszcze nieopracowane. Wszystko tu jest pomieszane. Podzielone jedynie wstępnie na podgrupy.

: O, jak pięknie wypreparowany! (chrząszcz jakby uchwycony w locie)

: No nie wiem czy pięknie, zajmuje dużo miejsca.

: Te gabloty wyglądają na nieuporządkowane.

: To są gabloty, które trafiają do nas kiedy umiera jakiś specjalista. Są to gabloty robocze. Ktoś je robił z myślą, że jeszcze kiedyś się tym zajmie. Niestety nie zdążył. Często, jeśli to są cenne zbiory, odkupujemy je od rodziny.

1 Bardini T (2011) Junkware. University of Minnesota Press, Minneapolis, London

2 Squier S M (2004) Liminal Lives: Imagining the Human at the Frontiers of Biomedicine. Duke University Press, Durham

3 Latour B (2005) Reassembling the Social – An Introduction to Actor-Network-Theory. Oxford University Press, Oxford

4 Haraway D (2008) When Species Meet. University of Minnesota Press, Minneapolis

5 European Saccharomyces Cerevisiae Archive for Functional Analysis: http://www.euroscarf.de/index.php?name=News.