Mrówki w czekoladzie
z drem Sebastianem Salatą rozmawia Maciej Cholewa

Czym się Pan zajmuje?

Zajmuję się taksonomią. W zasadzie głównie taksonomią mrówek. Opisuję nowe gatunki skupiając swoje badania na studiach nad bioróżnorodnością. W szczególności skupiam się na mrówkach z okolic Morza Śródziemnego. Niedawno wróciłem z dwuletniego stażu w San Francisco, gdzie badałem mrówki z Madagaskaru.

W swojej słynnej wypowiedzi o dżungli Werner Herzog komentuje naturę jako coś pierwotnie obscenicznego, przytłaczającego, wypełnionego kolektywnym morderstwem. W takim świecie odgłosy wydawane przez ptaki nie są śpiewem, ale wrzaskiem bólu. Wspomina też o pewnym rodzaju występującego w niej nieszczęścia, które jest również nieszczęściem człowieka. Jak pan sądzi, czy mrówki są nieszczęśliwe?

Czy ja wiem. Wydaje mi się, że one wiodą raczej dobre i proste życie. Zasadniczo ich cel polega na tym, żeby przeżyć, najeść się, no i potem przekazać swoje geny kolejnemu pokoleniu. Pod tym względem większości z nich udaje się to osiągnąć. Gdybyśmy założyli, że mrówka może być samoświadoma i spojrzeć na świat z naszego punktu widzenia, to wydaje mi się, że może byłaby nie tyle szczęśliwa, co dumna. Zobaczyłaby niezwykły sukces ewolucyjny, bo mrówki są najliczniejszymi owadami jeśli chodzi o liczbę gatunków i stanowią największą część biomasy ze wszystkich organizmów. Są liczne, są wszędzie i stanowią podstawę praktycznie każdego ekosystemu ziemnego poza arktycznymi. Nie wiem do końca co to znaczy być szczęśliwym, ale na pewno byłyby z siebie dumne.

We wszystkich tekstach kultury już od zarania dziejów dochodzi do antropomorfizacji i mitologizacji fauny. Mówimy, że można być pracowitym jak pszczoła, a dobrze zorganizowana praca setek i tysięcy ludzi kojarzy nam się z mrowiskiem. Pszczoły wydają nam się w związku z tym szlachetne, termity to wspaniali architekci i tak dalej. Tyczy się to oczywiście nie tylko owadów społecznych, ale również zwierząt domowych. Czy sądzi pan, że takie podejście może być szkodliwe? Często spotyka się pan z mitami dotyczącymi owadów?

Ewidentnie najczęstszą narracją dotyczącą mrówek jest wskazywanie na ich wielką pracowitość. To jest potężny mit. Podczas studiowania literatury znalazłem dane mówiące o tym, że nawet 40% mrówek porusza się po kolonii trochę bez sensu. Można by nazwać je leniami unikającymi swojej pracy, więc nie przesadzałbym z tą pracowitością.

Wydaje mi się, że największym problemem wynikającym z antropocentrycznego punktu widzenia, jest to, że naprawdę wiele nas mija. Jesteśmy w stanie zrozumieć tylko te płaszczyzny, na poziomie których my się komunikujemy. W przypadku mrówek przez naprawdę długi czas nikt nie był w stanie zrozumieć, na jakiej zasadzie one właściwie działają, bo opieraliśmy swoją interpretację o zmysły takie jak np. wzrok. U Homo sapiens wzrok jest bardzo ważny. Dużo widzimy, co definiuje nasz odbiór świata. Natomiast życie mrowiska i komunikacja wewnątrz niego są oparte głównie na sygnałach chemicznych. Niewiele wiemy i mało rozumiemy właśnie z tego powodu, że nie staramy się patrzeć na tego psa, czy kota albo ogólnie przyrodę z punktu widzenia organizmów, które ją zamieszkują i tego jak funkcjonują w oparciu o zmysły, którymi odbierają swoją rzeczywistość. Trudno zrozumieć przyrodę stojąc tylko w jednym punkcie. Szczególnie, że jesteśmy już od niej trochę odklejeni.

W takim razie spróbujmy sobie wyobrazić, że jest pan owadem społecznym.

Z pewnością mogę powiedzieć, że jeśli miałbym być mrówką, to nie chciałbym być samcem. Trzeba pamiętać, że wszystkie robotnice są samicami. Jeśli chodzi o życie samców, to ono ogranicza się właściwie tylko do kilku tygodni. Niektóre nie mają nawet dobrze rozwiniętych aparatów gębowych, ponieważ ich główną rolą, kiedy staną się już dojrzałymi formami seksualnymi, jest opuszczenie gniazda i przekazywanie swoich genów.

Nie mogą potem wrócić do gniazda?

Jeśli tak się staje, to z reguły są zabijane. Bycie samcem w społecznościach mrówek, przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia, raczej nie jest zachęcające.

Chyba nie chciałbym też być królową. To zbyt duża odpowiedzialność. No i wiedzie trochę nudne życie, polegające głównie na składaniu jaj. Może wybrałbym jakąś robotnicę albo żołnierza. Istnieją pewne ciekawe mrówki z rodzaju Colobopsis. Mają głowę przekształconą na podobieństwo czegoś w rodzaju tarczy, którą są w stanie zatkać wejście do swojego mrowiska. Są większe od normalnych robotnic, taki bodyguard. To mogłoby być ciekawe.

Mówi się, że historia człowieka to historia wojen. Wojen, buntów i wzajemnego niezrozumienia. Jak wyglądają te sprawy w świecie świetnie zorganizowanych owadów? Czy pszczoła albo termit może się zbuntować? Opuścić swoją kolonię i żyć po swojemu? Albo np. zwariować, czy z jakiegoś powodu popełnić samobójstwo.

Pewne formy indywidualizmu da się u nich zaobserwować. Dla mnie mrówką buntowniczką jest np. robotnica, która próbuje złożyć jaja, co zdarza się u niektórych rodzajów. Jeśli takie zachowanie zostanie wychwycone przez królową, taka indywidualistka zazwyczaj kiepsko kończy.

Zdarzają się również samobójstwa. Istnieją np. mrówki kamikadze. Ich robotnice, kiedy dochodzi do ataku na gniazdo, wbiegają pomiędzy atakujące, ściskają mięśnie w swoich odwłokach, a ten odwłok wybucha, ochlapując substancjami żrącymi wszystkich dookoła.

Walka o przetrwanie u mrówek przybiera naprawdę wiele różnych form. Specyficzny rodzaj pozasystemowej walki o przetrwanie można obserwować u socjalnych pasożytów. Występują gatunki mrówek, które nie zakładają samodzielnych kolonii, tylko wykorzystują do swego funkcjonowania obce mrowiska. Np. istnieją pasożyty, które polują na robotnice z gniazda, które planują wykorzystać. Zabijają je, a potem namaszczają się ich wnętrznościami. W taki sposób absorbują zapach gniazda, dzięki czemu mogą do niego wejść niepostrzeżenie. Jeśli taki spisek nie zostanie wykryty, zabijają królową i zakładają tam swoją własną kolonię.

Często nie zdajemy sobie sprawy, co naprawdę dzieje się pod naszymi stopami. Wiosną na chodnikach możemy zaobserwować całe roje małych mróweczek. Tam toczą się naprawdę zaciekłe bitwy na śmierć i życie. Dwie kolonie obok siebie konkurują o zasoby środowiskowe, więc jedna strona musi zostać wytępiona. Wojna, śmierć i zabójstwa to w pewnym sensie chleb powszedni mrówek.

Co ciekawe praktycznie nie dochodzi do wojen domowych wewnątrz kolonii. Przynajmniej ja nie spotkałem się z nimi w swojej praktyce. Mrówki lepiej niż my zdają sobie sprawę, że to nie ma sensu. Celem kolonii nie jest generowanie konfliktów, tylko osiągnięcie sukcesu, czyli wyprodukowania jak największej liczby form seksualnych, które potem będą zakładały kolejne kolonie.

My, ludzie, utożsamiamy się z określonymi ideami i systemami myślowymi. W poszukiwaniu życiowego sensu pomagają nam różne mniej lub bardziej skomplikowane narracje i opowieści. Filozofia, polityka, kościół. Maurice Maeterlinck w kontekście mrówek pisał z podziwem o czymś w rodzaju najbardziej bazowej, podstawowej religii, której mrówki są wyznawcami. O duszy mrowiska. Mistycyzmie owadów.

Jeśli miałbym mówić o jakimś owadzim bóstwie, posłanniku mrówek, czy czymś takim, to wskazałbym królową. Wszystko w kolonii kręci się wokół niej. Jej młode, robotnice i samce, które potem wylatują z gniazda, szerzą coś w rodzaju dobrej nowiny. Dochodzi do reprodukcji, założenia nowych gniazd i zwiększenia zasięgu religii.

Zresztą zachowania quasi indywidualistyczne generalnie łatwiej odnosić do królowych, bo to na ich istnieniu opiera się cała kolonia. Ale nawet w ich wypadku, wraz z owadami pełniącymi pozostałe funkcje, takie zachowanie interpretowałbym jako składowe super organizmu, którego są częścią. Może to jest właśnie religia mrówek i da się na to spojrzeć w ten sposób, ale to moja daleko idąca i prywatna interpretacja.

Czy owady społeczne mogą nauczyć nas lepiej się zorganizować? Maeterlinck pisał o ich absolutnym altruizmie wobec siebie samych.

Trudno odpowiedzieć na to pytanie w sposób bezpośredni. Bardziej od organizacji moglibyśmy mówić raczej o manipulacji. Tam nikt samowolnie nie rezygnuje z posiadania potomstwa albo samodzielnie nie decyduje o tym, żeby wlecieć w stado swoich wrogów i wybuchnąć. To nie jest tak, że one robią to wszystko z jakiegoś poczucia obowiązku. Uczą raczej tego, jak manipulować innymi, żeby osiągnąć sukces.

Możemy oczywiście gloryfikować owady, chwaląc je za bezwarunkową współpracę, ale dla mnie pojęcie dobra i altruizmu w takim codziennym, ludzkim rozumieniu raczej nie funkcjonuje w przyrodzie. Przyroda jest surowa i bezwzględna.

Czy w świecie entomologii jest jakaś zagadka, jakaś sprawa wyjątkowo tajemnicza i nurtująca, która spędza naukowcom sen z powiek od setek lat? Istnieje coś w rodzaju entomologicznego kamienia filozoficznego? Czego jeszcze nie wiemy?

Gatunków mrówek jest ponad 13 tysięcy. Nie ma jednego schematu dotyczącego ich ogólnego funkcjonowania. Tego jak się dokładnie komunikują, reprodukują. Nadal stosunkowo mało o tym wszystkim wiemy i szukamy odpowiedzi na całą masę pytań. W jaki sposób robotnica wie, dokąd pójść? Widzimy, że targa jakieś ziarno. Skąd ona wiedziała, że ma zająć się akurat tym konkretnym ziarnem? Że ma pójść na północny wschód, bo tam jest dużo pożywienia?Albo że należy wyczyścić akurat tę określoną komorę gniazda? Jak to się dzieje, że to wszystko funkcjonuje tak sprawnie? Wydawałoby się, że mamy do czynienia z prostymi podstawowymi pytaniami, ale nadal nie mamy na nie konkretnej odpowiedzi.

Praca entomologa kojarzy się raczej z bardzo drobiazgowymi zadaniami laboratoryjnymi, związanymi z przebijaniem owadów szpilką albo wręcz przeciwnie – w wyobraźni widzimy badacza, który w ubłoconych butach chowa się w najgłębszych odmętach lasu, żeby badać przez całe życie określony gatunek chrząszcza. Jak wygląda to w pana przypadku?

W mojej pracy środowiskowej naprawdę uwielbiam to, że można połączyć te dwie role.. Czasem czuję się jak Indiana Jones, bo zdarzają się sytuację, że faktycznie trzeba się ubrać, wziąć plecak i pójść gdzieś tam, na dwa tygodnie. Musisz się sam nakarmić, zdobyć jakieś jedzenie. Kiedy przygotowywałem swój doktorat, przez trzy miesiące mieszkałem w samochodzie. Musiałem objechać całą Kretę, a nie opłacało mi się wracać do swojego mieszkania. Musiałem sam rozpalać sobie ognisko, organizować jedzenie, kąpać się w jakichś strumykach albo w morzu. To było fenomenalne, uwielbiam takie rzeczy. Bliski kontakt z przyrodą, kiedy człowiek zaczyna znowu czuć się jej elementem.

No i potem się wraca. Jako taksonom muszę najpierw przeczytać literaturę przedmiotu, żeby sprawdzić czy te osobniki, które złapałem były wcześniej opisane, czy nie. To wiąże się z tym, że korzystam z książek wydanych np. w XIX wieku. Muszę je tłumaczyć z rosyjskiego, francuskiego, niemieckiego. Wtedy pojawia się fenomenalne uczucie, że jestem częścią jakiegoś większego, historycznego i naukowego procesu. No i potem jest ten lab, czyli nabijanie, przyszpilanie, patrzenie, mierzenie, robienie zdjęć. Zresztą wielu biologów tak funkcjonuje, bo ta nauka wymaga wysokiej elastyczności. Raz mieszka się w lesie, potem siedzi całymi dniami w labie. Uważam, że to naprawdę ciekawa praca.

Został pan kiedyś dotkliwie pogryziony? Maeterlinck opisywał pewien rodzaj wędrownych mrówek, które przemierzając Afrykę, niszczyły wszystko co napotkały na swej drodze. W wypadku pojawienia się tych owadów, ludzie po prostu w popłochu uciekali ze swoich wiosek. Czy jest pan w stanie wskazać jakieś wyjątkowo niebezpieczne owady społeczne? Znajdziemy je również w Polsce?

Patrzymy na to małe stworzenie. Czasami włochate, czasami nie. Ma to więcej nóg niż my i porusza się w sposób, którego nie rozumiemy, więc automatycznie zakładamy, że jest to jakiś drapieżnik, który chce nam w jakiś sposób zagrozić. Ale tak nie jest. Z perspektywy tego owada, który jest setki razy mniejszy od nas, nie opłaca mu się wchodzić w jakikolwiek konflikt z nami, bo możemy zakończyć jego życie małym palcem. Serce mnie boli, kiedy widzę, kiedy ktoś zabija owada, bo to jest serio nierówna walka. Owady nie mają żadnego interesu w tym, żeby krzywdzić. Jeśli coś nas gryzie, to zawsze w obronie własnej albo młodych. Nic nas zabić w Polsce nie może. Jeśli coś tajemniczego lata po naszym domu, suficie i ścianach, jest dziwne albo włochate, to ja bym mimo wszystko zachęcał do wypuszczenie tego organizmu na zewnątrz.

Nawet krwiożercze szerszenie i osy?

Produkcja jakiegokolwiek jadu to proces bardzo energochłonny. Owady wykorzystują go w ostateczności. Tak samo jest ze żmijami. Wiele osób uważa, że kiedy żmija ugryzie, to jak w filmach, trzeba natychmiast wyssać jad albo w ogóle uciąć nogę. Co ciekawe tak naprawdę większość tych ugryzień jest sucha. Żmii się to po prostu nie opłaca, bo wie, że człowiekiem się raczej nie nakarmi, więc woli zachować swój cenny jad na jakąś mysz, czy coś co jest w stanie zabić i zjeść. Przyroda bywa strasznie brutalna, ale ze strony stawonogów i pajęczaków w Polsce naprawdę nic nam nie zagraża.

Wielkie pajęczaki ze stref tropikalnych faktycznie mogą być niebezpieczne, ale na pewno nie będą biegały za nami do miast. Z reguły jakakolwiek ofensywa jest spowodowana naszą winą. Jeśli włożymy palec do dziury, która jest tak naprawdę czyimś domem, to musimy zdawać sobie sprawę, że ten dom może być chroniony.

Przywołany wcześniej reżyser zwraca uwagę, że dzika natura wydaje mu się czymś w rodzaju jeszcze niedokończonego projektu. Słowa te są szczególnie aktualne w dobie dyskusji związanej z katastrofą klimatyczną i antropocenem. Jak pan sądzi, co będzie dalej? Nasze kości objedzą społeczeństwa owadów, czy one również wyginą wraz z nami? Jesteśmy im w ogóle do czegoś potrzebni?

Mam nadzieję, że w pewien sposób zreflektujemy się i nauczymy innego podejścia. Nie jestem pewien z czego to wynika, ale z reguły automatycznie stawiamy się w kontrze. Człowiek kontra natura. Zapominamy, że jesteśmy elementem tego systemu. Musimy zacząć uruchamiać procesy pozwalające bardziej zasymilować się z przyrodą. Być jej elementem, komponentem, który nie wprowadza totalnego chaosu, tylko stara się współpracować.

Nie powiedziałbym, że natura jest niedokończonym projektem, bo nie ma żadnego architekta, który zaprojektował ją od początku do końca. To proces bardzo dynamiczny, ulegający ciągłym zmianom, które są efektem przystosowywania się do danych warunków, presji ewolucyjnej. My tę presję tworzymy i ewidentnie w jej wyniku wiele organizmów po prostu odpada. Giną.

Przyroda jest strasznie elastyczna. Widzimy lisy czy inne zwierzęta ganiające po miastach. Ta przyroda tutaj wchodzi i jakoś sobie radzi. Ale po apokalipsie, która przyjdzie, będzie znacznie ubożej.

A przyjdzie?

Przyjdzie. Ona się dzieje. Trudno przewidzieć co dokładnie się stanie, ale po katastrofie będzie raczej nudno przez jakiś czas. Mówię o skali biologicznej. Setkach, tysiącach, czy milionach lat. Będzie nudno, ale potem rozkwitnie nowe życie, jakiego jeszcze nie znamy. Mam jednak nadzieję, że jakoś uda nam się przetrwać i funkcjonować w nowym świecie, jeśli taki nastąpi. Sądzę, że będzie to świat, w którym będzie nas zdecydowanie mniej. Będziemy bardziej inkluzywni, zżyci z naturą. Jesteśmy w końcu tylko jednym z wielu gatunków. Podporządkowanie całego świata tylko nam źle się skończy, bo to miejsce dla wielu organizmów. Za bardzo skupiamy się na sobie.

Wiadomo, że ewolucja cały czas postępuje. Jak może wyglądać przyszłość owadów? Czy kiedyś będziemy walczyli z wielkimi pająkami albo spotkamy się ze zmutowanymi rojami jak w filmach klasy B?

Tak jak już powiedziałem, ciężko powiedzieć co stanie się w przyszłości, ale z tego co się orientuję, to trendy związane z rozmiarami owadów raczej się ustabilizowały i większe nie będą. Największa polska mrówa ma ok. 1,5 cm długości. Układ morfologiczny uniemożliwia ich większe rozmiary, więc niestety metrowej mrówki raczej nie spotkamy. Tarantuli też. To mogę zagwarantować.

Jadł pan kiedyś mrówki w czekoladzie? Nasza kultura jest jedną z nielicznych, w której jedzenie owadów stanowi tabu. Jak pan sądzi, dlaczego tak wiele osób postrzega owady jako coś obrzydliwego?

Na dobrą sprawę trzeba pamiętać, że my wszyscy jemy owady, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy. Z tego co się orientuję, to w czekoladzie dopuszczalna jest norma 20 elementów owadów na jakąś tam jednostkę produktu. Więc wcinając pyszną czekoladę, mamy szansę próbować owadów. Kiedyś miałem okazję do skosztowania owadziego szaszłyka i chociaż zajmuje się entomologią, to fakt, że zostałem wychowany w takiej a nie innej kulturze sprawił, że nie mogłem się przemóc, czego do dziś żałuję. Natomiast w zeszłym roku miałem okazję spróbować ciekawego produktu, którym był jogurt, do którego została wsypana mąka z karaczanów. Miała bardzo ciekawy, karmelowy posmak. Chociaż wiedziałem, że ten proszek składa się z owadów, ja tego owada nie widziałem. Nie było nóg, czułków i tak dalej, więc nie miałem żadnego oporu przed konsumpcją. Najprawdopodobniej owady będą przyszłością naszej gastronomii i już teraz ludzie zastanawiają się nie nad tym, czy jeść, tylko raczej w jaki sposób nam je podać. Mój szef z San Francisco, Brian Fisher, założył centrum bioróżnorodności na Madagaskarze, kraju uznawanym za jeden z najbiedniejszych na świecie. Występuje tam duży problem z deforestacją – las jest wycinany przez mieszkańców pod uprawy z powodu zapotrzebowania na pokarm. Fisher pracuje nad farmami świerszczy, które chociaż zajmują o wiele mniejszy obszar, są bardziej zielone i produkują o wiele więcej białka niż można byłoby otrzymać na konwencjonalnej farmie. Wielu rolników wyraża chęć przerzucenia się na taką formę produkcji. To jest fajne, ale trzeba pamiętać, że Madagaskar zamieszkują ludzie, u których owady są jednak częścią gastronomii. Natomiast jeśli chodzi o Europejczyków, prawdopodobnie będziemy musieli zacisnąć szczęki i przygotować się na to, że prędzej czy później owady mogą stać się jednym z podstawowych źródeł pożywienia również u nas. Co bardzo mnie cieszy, szczególnie patrząc na to jak traktowane są u nas te wszystkie biedne zwierzęta hodowlane, to jak cierpią i na domiar złego jakie zanieczyszczenie powoduje ich hodowla.

Cieszę się, że pojechałem do San Francisco, bo to była taka podroż w trochę inną rzeczywistość. Na przykład w jednym z parków widziałem mężczyznę, który wyprowadzał na spacer świnię. Po prostu traktował ją jak zwierzę domowe. Kojarzymy te zwierzęta z chlewem, produkcją mięsa i farmami, ale istnieje cała literatura mówiąca o tym, że one są przecież świadome, wiedzą co się dzieje, odczuwają ból i są zwierzętami socjalnymi, zdolnymi do tworzenia więzi. Gdyby podjąć próbę pokazania ludziom w jaki sposób te zwierzęta się komunikują, że one naprawdę odczuwają, nie mniej niż pies czy kot, to zdecydowanie łatwiej byłoby zmienić nasze nawyki żywieniowe. Nie oszukuję, że ten obrazek świni na smyczy był jednym z powodów, dla których postanowiłem z tą karaczanową mączką się zaprzyjaźnić. Poza tym od tamtej pory mam naprawdę spory problem, żeby pomyśleć o zjedzeniu jakiegoś mielonego.

Praca entomologa, szczególnie ta związana z muzealnictwem wydaje się bardzo estetyczna. Te wszystkie gablotki, nie tylko z pięknymi motylami, ale dokładnie uszeregowanymi mrówkami, kornikami i tak dalej. Czy widzi pan artyzm w swoim zawodzie albo czy możemy mówić o artyzmie w kontekście owadów? Które z owadów społecznych wydają się panu najpiękniejsze? Czy w ogóle patrzy pan na nie w takich kategoriach?

Tak. Niewątpliwie ludzie, którzy pracują z kolekcjami są artystami i to widać pod wieloma względami. Wyrażają się konkretnymi aranżacjami swoich kolekcji. Niektórzy też strasznie je chronią i trzeba dostać specjalną zgodę, żeby w ogóle dotknąć jakąś szpilkę. Jeżdżąc pomiędzy muzeami widziałem jak ludzie konkurowali ze sobą o to, kto ładniej ułoży mrówkom czułki albo nogi i kto lepiej je sfotografuje. Możemy więc również mówić o kanonach i sporej konkurencji. Mamy wielkich artystów, którzy robią piękne zdjęcia, no i tych trochę gorszych, co czasem wykorzystuje się nawet w jakichś konfliktach, bo ktoś nie potrafi dobrze sfotografować swojej kolekcji. Te zdjęcia są estetyczne i często piękne. Nawet z mojej perspektywy o wiele lepiej czyta mi się publikacje, które mają piękne ilustracje i dobre zdjęcia. One często pokazują struktury, które są naprawdę fenomenalne. Ten cały świat mikro jest w ogóle bardzo piękny w takim sensie, że mnie zaskakuje. Czasem trudno mi sobie wyobrazić, jak coś tak małego może mieć aż tak skomplikowaną strukturę, jeśli chodzi np. o szkielet. Ale żeby to dostrzec, trzeba posiłkować się naprawdę dobrymi zdjęciami.

Jeśli chodzi o owady albo mrówki same w sobie, to bardzo często mówię o chitynowym szkielecie, strukturach jakie one są w stanie wytworzyć. Kolce, wgniecenia, zgrubienia na ich powierzchni są fenomenalne. Kolorystyka również. Modyfikacje żwaczek albo struktury, dzięki której chowają się czułki. Często zdarza mi się cieszyć z tego, że będę studiował daną grupę gatunkową, bo ona jest po prostu estetyczna, symetryczna, ciekawa i to mnie po prostu ekscytuje.

One są strasznie kreatywnymi architektami jeśli chodzi o ich szkielet. O i tutaj znowu mamy ten antropocentryzm. Oczywiście mrówki same tego nie wymyśliły, jest to efekt procesu ewolucyjnego. One same nie są nawet w stanie tego zobaczyć, bo mają bardzo słaby wzrok i nie opierają swojej komunikacji na bodźcach wzrokowych.

Czy istnieje jakiś gatunek owada społecznego, który jest wyjątkowo charakterystyczny dla naszego regionu i na całym świecie mówi się – o, to ta słynna polska mrówka.

Mrówka narodowa? Przykro mi, ale nie. Fauna Europy Środkowej jest ciekawa, ale niespecjalnie spektakularna, jak np. w strefie tropikalnej.

Czy mrówki są feministkami? Rola form żeńskich w ich społecznościach jest chyba trochę bardziej istotna niż w przypadku mrówczych mężczyzn.

Nie jestem pewien, jak mam w tym kontekście rozumieć słowo feminizm, ale rzeczywiście, to społeczeństwa matriarchalne. Co więcej, to jak funkcjonują, jest zdecydowanie jednym z mocnych dowodów na to, że moglibyśmy lepiej wyjść na tym, jeśli nie tylko mężczyźni staliby u szczytu władzy, ale to oczywiście tylko moja prywatna opinia. 99% społeczności mrówczej to samice. Samce istnieją generalnie po to, żeby się rozmnażać, nie są poza tym potrzebne.

Możemy to zaobserwować również u innych społeczności owadów. Liderami są samice. Samce u różnych gatunków mają czasem haremy, ale są one oparte na agresji i szczerze mówiąc nie wygląda to zbyt ciekawie.

Co zrobić, kiedy w naszym domu pojawi się niespodziewany gość?

Kiedy widzimy mrówkę, która odwiedza nasz dom, zamiast zabijać ją klapkiem, możemy dać jej kawałek cukru. Chodzi mi tu przede wszystkim o to, że musimy nauczyć się żyć razem z owadami. Dajmy im trochę przestrzeni. Mrówki naprawdę nie chcą nas zabić.

Nie niszczmy ich środowisk, dajmy im funkcjonować. Bądźmy bardziej inkluzywni. Nie przekształcajmy wszystkiego wokół nas w miejsca, które mają zaspokajać tylko i wyłącznie nasze potrzeby. Musimy tworzyć takie przestrzenie, w których jest miejsce również dla innych organizmów, żeby miały szanse utrzymywać swoje populacje. Bo kiedy jeszcze bardziej zniszczymy to środowisko wokół nas, ten cały skomplikowany system zależności i bufor, od którego zależy nawet to, że oddychamy, to naprawdę ucierpimy. Choroby cywilizacyjne, alergie i tym podobne wynikają właśnie z tego powodu, że eliminujemy z naszego otoczenia wszystkie elementy naturalne. Również tak małe jak mrówki.